“Wroniec” Jacka Dukaja
[Szkic laudacyjny przedstawiony przez prof. Antoniego Smuszkiewicza w warszawskim Domu Literatury dn. 19.10.2010 r.]
Chyba żadna inna książka, jako swoiste dzieło sztuki edytorskiej, wydana w ostatnich kilku latach, nie może się równać z Wrońcem Jacka Dukaja, Jakuba Jabłońskiego i zespołu redaktorów Wydawnictwa Literackiego. To dzieło ma kilku autorów. Szata graficzna nie jest tu – jak to często bywa w książkach dla dzieci – tylko dodatkiem, ilustracją, bez której tekst literacki znakomicie się obywa. Tu ona współtworzy dzieło, które bez obrazów Jakuba Jabłońskiego i staranności Wydawnictwa nie byłoby tym samym utworem.
Stąd nagroda Specjalna, bo i książka jest wyjątkowa.
Warto w tym miejscu tak na marginesie wspomnieć, że w sumie Wroniec jest znakomitą ilustracją tezy profesora Jerzego Cieślikowskiego, iż tekst adresowany do dziecka jest „tworem synkretycznym”: „słowem, dźwiękiem, obrazem, gestem – każdym z osobna i wszystkim naraz”[1].
Tu również mamy do czynienia z dziełem, synkretycznym, wielotworzywowym, dziełem literacko-malarskim, jednakże jedynie utrzymanym w konwencji utworów dla dzieci i – co więcej – napisanym według reguł klasycznej baśni.
Krótko mówiąc, jest to opowieść o stanie wojennym, widzianym oczyma małego chłopca, Adasia, którego w pewien grudniowy poranek pozbawiono rodziny. Ojca porwał Wroniec – straszne czarne ptaszysko; pozostałych najbliższych zabrała milicja. Tak więc Adaś – jak to zwykle w baśniach bywa – wyrusza w świat na ich poszukiwanie. Świat okazuje się groźny i wymaga od chłopca nie lada odwagi. A ponieważ jest chłopcem dobrym, życzliwym znajduje również szlachetnych pomocników, którzy umożliwiają mu przeżycie koszmarnego czasu.
Świat, w którym toczy się akcja, ma znamiona rzeczywistego, ale w specyficzny sposób postrzeganego przez dziecko. W jego kreacji plastycznej ujawnia się niezwykły talent Jakuba Jabłońskiego, zaś w wizji literackiej – mistrzostwo Jacka Dukaja.
Dziecięce widzenie świata nietrudno zauważyć w personifikowaniu zjawisk i ożywianiu przedmiotów, jak na przykład samochody – „suki” postrzegane jako stalowe psy z blaszanymi pyskami i błyszczącymi złowrogo oczami reflektorów.
Objawia się ono zwłaszcza w dziecięcym nazewnictwie. Tytułowy „wroniec” jest tu najlepszym dowodem, wywiedzionym od skrótowca WRON (Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego) z bardzo produktywnym formantem „-ec” (chłopiec, malec, palec, golec i wiele innych).
Najczęściej neologizmy w tej opowieści są znakomicie skonstruowane z przekręconych na modłę dziecięcą zasłyszanych wyrazów: Milipanci, Bubecy, Złomoty. Ta ostatnia nazwa to świetna kontaminacja wyrazów „zło” i „ZOMO”. Do tego ostatniego wyrazu w specyficzny sposób nawiązują też „jednostki Momo” (z jednej strony przekręcony skrótowiec ZOMO, z drugiej tytuł znanego dzieciom utworu Michaela Endego Momo). Uchwycona została też przez autora niezwykła dziecięca wyobraźnia: jeżeli ktoś jest „szpiclem” to zapewne musi mieć coś szpiczastego. Tu – szpiczastą antenkę na głowie.
Przykłady można by mnożyć.
Ale czy Wroniec jest przeznaczony dla autentycznego dziecka?
Myślę, że nie.
A w każdym razie – nie wszystkie jego warstwy. Dziecko odbierze – być może ze strachem – groźną warstwę fabularną, ale poza jego zasięgiem pozostaną liczne aluzje.
Odniesienia do rzeczywistości może odczytać tylko dorosły, który pamięta stan wojenny i związane z nim realia, albo taki, który te czasy poznał z lektury – oczywiście jeśli zechce przeżywać minione dzieje w konwencji baśniowej.
Dla kogo więc jest ta baśń?
Otóż myślę, że dla wszystkich dorosłych, którzy – za radą Joanny Kulmowej – „nie wyrośli z marzenia” i zachowali w swej duszy cząstkę wrażliwego dziecka.
Antoni Smuszkiewicz
[1] J. Cieślikowski, W stronę pajdologii, w: tegoż, Literatura osobna. Wybór R. Waksmund, Warszawa 1985, s.232.