Dyskusja po werdykcie i kilka innych spraw
Poniższy tekst nadesłał Emil Strzeszewski dn. 25.12.2009 w celu publikacji na niniejszym blogu. Tekst dodał Andrzej Zimniak.
Kolejny głos w dyskusji trzeba zacząć od tego: mogłoby się wydawać, że cała debata o roli, doniosłości oraz skutkach nagrody im. Jerzego Żuławskiego jest pewną wisienką na torcie – prezentem dla tych, którzy byli obecni na każdym etapie tworzenia się nagrody, którzy obserwowali głosowanie elektorów, potem ogłoszenie werdyktu szacownego Jury, a wreszcie mogli wspólnie cieszyć się na gali na konwencie Falkon. Pojawiałoby się wtedy pytanie – czy nie jest to pewien element „marketingowy”, który ma za zadanie przyciągnąć tych, którzy uważają, że zadanie „Żuława” kończy się na wskazaniu zwycięzców? Ani jedno, ani drugie nie jest prawdą. Dyskusja ta wynikła spontanicznie, wykiełkowała z jednej myśli i poszła w świat, ewoluując. Efektem są owe głosy malkontentów (w tym niżej podpisanego) tu, na blogu. Rolą tejże rozmowy jest niejako wskazanie ewentualnych niedociągnięć (o ile takowe się faktycznie mają miejsce) oraz filozofowanie o tym, co by było, gdyby było inaczej, niż jest w rzeczywistości. I, dodajmy, jest to główny cel debaty oraz rzecz niezwykła.
Niezwykła dlatego, iż owi malkontenci (w tym niżej podpisany), uprawiają swoje malkontenctwo nigdzie indziej, jak na stronach nagrody im. Jerzego Żuławskiego. Gdyby gdzie indziej ten spór się toczył, mogłoby zaistnieć podejrzenie o złośliwość krytyków nagrody, ich niecne intencje albo nieczystość ich posunięć. Tymczasem wszystko znajduje się tutaj. Andrzej Zimniak dopuszczając nas do głosu (malkontentów) zachowuje się jak dobry ojciec, który chce nauczyć swe dziecię życia poprzez puszczenie go na głęboką wodę. Przygląda się z bliska, czasem wkracza z obronnym słowem, moderuje, czuwa. Gdyby ten spór toczyłby się o „wygraną”, o „słuszność poglądów”, Andrzej już by go wygrał, bo wprowadzając nas w to miejsce pokazuje, iż nie boi się krytyki i jej pożąda (tak samo, jak całe środowisko „Żuława”). Nasze narzekanie jest niniejszym przez niego „uświęcone” (trzeba tu dodać, iż każdy argument, którzy malkontenci chcą wygłosić, zostaje tu wygłoszony, cała jego argumentacja także), a my zachowujemy się jak ludzie, którzy zamiast narzekać, poddają raczej pod dyskusję wszystko, co przyjdzie im na myśl. Rzecz to, powtórzmy, niezwykła, bowiem zarówno nam, jak i drugiej stronie sporu (pojęcie to traci tutaj swój pierwotny sens) zależy na tym, aby nagroda stała się ważnym elementem życia fantastycznego w Polsce i aby rozwijała się, ku uciesze fanów, krytyków, wielbicieli, nagrodzonych, nominowanych oraz tych, którzy jeszcze nie zdecydowali, jakie zajmą stanowisko wobec „Żuława”.
Dlatego popieram w pełni inicjatywę działalności tego bloga oraz Salonu, do którego link prowadzi po prawej stronie. Jest to pewne budowanie społeczności poprzez tworzenie świadomości tych, którzy zawędrują w te rejony. Szkoda, że nie toczyła się do tej pory dyskusja po ogłoszeniu wyników „Żuława”. Polski fandom ma to chyba do siebie, że na werdykty reaguje neutralnie – ot, zostali wyłonieni zwycięzcy, gratulacje! Tylko, że przecież nie o to chodzi. Sęk w tym, iż trzeba rozmyślać nad tym, co takiego znajduje się w danej książce, iż zasługuje na nagrodę. Nie zostawiajmy tego szacownemu Jury. Każdy czytelnik ma prawo oraz obowiązek nie tyle zgodzić się lub nie zgodzić z werdyktem (jest, jaki jest), co powinien rozważyć słabe i mocne strony danej książki, zarówno tej wygranej, jak i reszty. Czemu jest ona według zawodowych krytyków lepsza niż inne? W czym się wybija? Czy jest o tyle ważna, że należy w ogóle o niej mówić? Czy nie warto skonfrontować jej treści oraz sensu z innymi treściami oraz sensami? Każdy czytelnik jest krytykiem, czy tego chce, czy nie, a ta dyskusja ma o tym przypomnieć (jest to jeden z jej ważnych aspektów).
Szkoda, że nic takiego nie ma miejsca – nawet my, malkontenci, nie podejmujemy tej rękawicy (chociaż może już niedługo ktoś z nas się odważy), a jedynie wspominamy o takiej możliwości. Jednak już sam fakt tego, że wskazujemy tą opcję, jest istotny i (bądź, co bądź) zgadza się chyba z zamysłem twórców „Żuława” – że o książkach fantastycznych trzeba dyskutować na poziomie.
Aby jednak poziom utrzymany był na poziomie, a nawet podwyższał się jak przysłowiowa poprzeczka – trzeba ustawić właśnie taką poprzeczkę wobec samej nagrody im. Jerzego Żuławskiego. Pierwszym problemem, na który zwrócił uwagę Jacek Sobota, jest ewidentnie zgodność wyników nagrody im. Zajdla z nagrodą im. Żuławskiego. Aspekt ten rozwinął Jacek, więc trzeba o nim jedynie tutaj przypomnieć oraz postawić pytanie – czy naprawdę jest tak, że tak mało jest w polskiej fantastyce rzeczy ważnych i dobrych (czy też na tyle oryginalnych, świeżych, solidnie wykonanych chociażby), że trzeba dublować wyniki? Po drugie – idea „Ekspozycji”, której nieścisłość zauważyłem ja, a dodał od siebie coś w tej sprawie Jacek. Trzecią sprawę dołożyłem powyżej – jest to problem braku dyskusji po werdykcie. Taka debata o roli utworów nominowanych i nagrodzonych jest konieczna, jeśli „Żuław” chce pretendować do miana opiniotwórczej nagrody. Tutaj jednak panaceum jest prostsze niż mogłoby się wydawać – reklama (trzeba rozgłosić istnienie Salonu oraz tego bloga) oraz nadzieja, iż reklama zda egzamin.
Miejmy nadzieję, że zda, bo sami malkontenci nie wystarczą, aby coś wskórać. Być może potrafią oni wskazać problemy, ale nie potrafią im zaradzić. Nawołuję więc, aby pojawił się głos z drugiej strony. Czekamy na Was! Jesteście nam tak samo potrzebni, jak my Wam! Powiedzcie, jak to widzicie!
Emil Strzeszewski