Wojny Klonów – dublowanie Zajdla?
Andrzej Zimniak to człowiek czynu. Zawziął się i stworzył nagrodę, która cieszy się renomą. Podziwiam go za to i niezwykle cenię. Ja natomiast jestem malkontentem, który trudni się głównie szukaniem dziury, nawet w dziele udanym. Istnienie ludzi takich jak Andrzej jest konieczne. Istnienie ludzi mego pokroju jest niekonieczne, ale istnieją, niestety, skubańcy.
Andrzej Zimniak to człek w garniturze – salonowiec, lew, światowiec. Ja chodzę w powyciąganym swetrze. Garderoba Andrzeja jest właściwa. Ja powinienem lepiej się ubierać. Problem w tym, że nie umiem. Nie mogę. Nie potrafię oddychać w garniturach.
Ad rem. Andrzej uważa, że zbieżność werdyktów obu przyznających nagrodę gremiów jest nobilitująca dla obdarowanego (spieszę wyjaśnić, że nie atakuję nagrodzonych – zupełnie nie jest to moim zamiarem) – i tak zapewne jest w istocie; ale spójrzmy na to z innej strony – być może owa bliźniaczość denobilituje jedną z nagród? Po co bowiem powstała nagroda Żuławskiego, skoro mamy już nagrodę Zajdla, tak udaną jakoby? Dublowanie werdyktów pozbawione wydaje się sensu. Można, oczywiście, powoływać się na przykład Nebuli i Hugo, gdzie często zdarzają się zbieżne werdykty. Ale Nebula to jednak nie Żuławski (przyznam, że wyżej cenię Żuławskiego; przynajmniej jeśli idzie o założenia wyjściowe – to jednak nagroda profesjonalnych krytyków, a nie li tylko profesjonalistów), a Hugo to nie Zajdel (przyznam, że znacznie wyżej wyceniam Hugo – pod każdym względem). Po co, Andrzeju, powstała nagroda Żuławskiego? Może inaczej – z jakiego powodu? Przecież nie z przyczyny niedosytu nagród. Mamy wszak i Sfinksa. Skoro ani werdykty fanów, ani sposób ich wyłaniania nie budzą wątpliwości, to wojna klonów nie jest nam potrzebna.
Istnieje przekonanie – przysłowiowe już – o rozbieżności gustów krytyków i czytelników. Byłaby nagroda Żuławskiego wyjątkiem potwierdzającym regułę; a może wyjątkiem regułę niweczącym (możliwe są różne punkty widzenia)?
Upierałbym się jednak przy poszukiwawczej roli (głównej!) nagrody Żuławskiego, ale dostrzegam oczywiście tu grzech pierworodny, skazę pierwotną wszystkich chyba nagród – czyli gremium dokonujące wskazań. Andrzej oparł się na opiniotwórczych fanach; i bodaj nie miał innego wyjścia – fani czytają bezinteresownie i sporo. Gremium elektorskie nominuje zatem mniej więcej te same książki, co fandom (bo to jest fandom!) Czy da się to inaczej zorganizować? Nie sądzę.
Andrzeju, wiem, że jest już na to za późno, wiem, że inaczej ułożyliście statut nagrody, ale wolałbym, żeby była to nobilitacja bardziej niepokorna, mniej akademicka (mimo, a może – paradoksalnie – dzięki udziałowi w niej akademików). Żeby główne laury nas zaskakiwały, budziły kontrowersje, inspirowały.
Jacek Sobota, 21.12.2009