Historiozofia duża, mniejsza i alternatywna

[Laudacje nagrodzonych dzieł: Cezarego Zbierzchowskiego „Holocaust F”, Krzysztofa Piskorskiego „Cienioryt” i Adama Przechrzty „Gambit Wielopolskiego”, przedstawione przez dr. Jerzego Szeję dn. 23.09.2014 r. w Domu Literatury w Warszawie]

Jest w Holocauście F spory rozmach: obejmuje swoim ujęciem całość historii ludzkości i wszechświata, pokazuje ciekawą i wiarygodną wizję przyszłości, zajmuje się Bogiem, religią, sztuczną inteligencją, rodziną. Życiem i śmiercią. Sceny heroicznych walk łączy z liryzmem, myśli o miłości z rozważaniami o śmierci. A przy tym zostawia miejsce na niedopowiedzenie, tajemnicę. Nawet wulgaryzmy w wypowiedziach Franciszka Eliasa Trzeciego, głównego bohatera, zręcznie wytłumaczone, dodają mu wiarygodności, podkreślają jego emocje. Być może dodają mu też jakiś rys wojskowy, w końcu rdzeń jego osobowości jest oparty na mózgu wojskowego androida, ale to teza niekonieczna, zwłaszcza w kraju, w którym klną nie tylko zupacy, ale i najwyżsi urzędnicy wykształceni w najlepszych uczelniach świata. 

W science fiction historiozofia pomieszana z teozofią, a do tego jeszcze ontologią, to sprawa nie tak rzadka, i być może to jej cecha swoista, która przysparza tej odmianie fantastyki odbiorców nieznajdujących takich ujęć w literaturze głównego nurtu, tak pesymistycznej w kwestii poznania świata i człowieka. Holocaust F na pewno jest śmiały pod tym względem, ale przecież liczy się nie tylko rozmach i odwaga, lecz po pierwsze – wykonanie. Jest ono nie tyle głębokie, co zręczne. Inne być nie może, bowiem cóż możemy powiedzieć o innej fizyce, zwłaszcza że i w obrębie naszej, tego Kosmosu, mimo wszystkich odkryć dalej nie wiemy nic o wielu kwestiach podstawowych, a zdajemy się docierać do granic swego poznania, co już dawno i dostatecznie dobitnie pokazał Stanisław Lem. Pomysł Zbierzchowskiego na Pana Boga, który jest bogiem fizyki, ale i sensu, wspiera życie i jednocześnie w tym życiu grzęźnie; który ucieka tak, że trzeba go gonić, by ratował swoje dzieci, jest o tyle oryginalny, co niesprawdzalny, a i w zakresie ukazanym koncepcja ta została otulona w tajemnicę – na pewno z pożytkiem dla powieści, ale i ze szkodą dla złaknionych takich wątków czytelników. Parareligijnej cudowności jest akurat tyle, by spiąć fabułę i uzasadnić jej podstawowe zwroty, ale mnie do wizji Holocaustu przekonuje nie pomysł zderzenia wszechświatów i tegoż skutki. Najciekawsze zdają mi się konsekwencje rozwoju sieci komunikacyjnej i interfejsów bezpośrednich (mózgowych). Przedstawiona koncepcja dobrze ekstrapoluje współczesne tendencje i poprawnie wskazuje podstawowe zagrożenia, dziś oczywiste tylko dla grupy specjalistów. Podobnie od warstwy historiozoficzno-religijnej z wędrówkami i koncentracjami plazmatu oraz zwalczającymi się stronnictwami superistot – gorów znacznie istotniejsze są rozważania o konsekwencjach, jakie niosą działające SI (sztuczne inteligencje), czy przenoszenie mózgów do nowych ciał oraz zapisywanie osobowości w sztucznych nośnikach. To zakres zmian, które przewidywał przywoływany już Stanisław Lem i miał za pierwszy etap odrywania się ludzi od przymusowego wyposażenia biologicznego i starzenia się organizmu. Jeśli dodać do tego możliwość operacji na pamięci, wkraczamy w zakres pytań o tożsamość człowieka, jego definicję, śmierć i nieśmiertelność, co zdaje mi się znacznie ważniejsze i ciekawiej podane niż wizja ścierających się Kosmosów. I nie chodzi o to, że dla humanisty pytania o naturę człowieka i jego autoewolucję są istotniejsze niż pytania o fizykę. Po prostu te pytania dotyczą kwestii obecnych i niepokojących. Są (pardon!) niefantastyczne, w przeciwieństwie do walki frenu z plazmatem.

 

W głosowaniu jury Cienioryt Krzysztofa Piskorskiego zajął drugie miejsce, a w głosowaniu konwentowiczów Polconu – pierwsze, zdobywając Nagrodę im. Janusza A. Zajdla. Dlaczego tak? Trudno porównywać obie najwyżej nagrodzone powieści, tak są różne, ale zdaje mi się, że zaważyła problematyka. Cienioryt jest znakomitą powieścią z tej odmiany fantasy, której tak blisko do opowieści Dumasa o muszkieterach – z tym, że pojedynki na broń białą są ciekawsze u Piskorskiego, i to nawet przy pominięciu elementów fantasy związanych z wykorzystaniem cienia. Świetnie to napisane, ale jednak nawet nieco pogłębione psychologicznie powieści płaszcza i szpady to literatura zaliczana do drugorzędnej – nie z powodu walorów rozrywkowych, bo te nigdy nie przeczą jakości dzieła. Nie, mankament jest gdzie indziej. Zbierzchowski zmusza do refleksji nad kondycją człowieka i przyszłością naszego gatunku oraz czyni to w sposób, którego nie podejmowano się zbyt często, a to z racji nowości zagadnień związanych ze sztuczną inteligencją, rozwojem internetu itp. Piskorski nie powoduje u czytelnika zwątpień związanych z nową technologią, nie wymusza zastanowienia się nad światem, który być może dryfuje w złym kierunku. Nikt z nas nie zadrży z tego powodu, że na jakimś tronie zasiada władca, który oddał się demonicznej władczyni. Siła Cieniorytu nie tkwi w problematyce i przekazie. To znakomicie napisana powieść, której zaletą jest światostwórstwo. O takiej literaturze swego czasu przy okazji filmu Avatar wypowiedział się Jacek Dukaj – autor, który światostwórstwo opanował jak nikt inny – i który przekonująco ukazał ten aspekt jako siłę całego podtypu literatury fantastycznej. Sam nigdy nie stworzył dzieła, które byłoby tylko światostwórstwem, zawsze problematyka i inne aspekty były równie wysokiej próby. I w przypadku Cieniorytu dostrzegł tę zaletę, z czego nie omieszkał skorzystać wydawca, eksponując wypowiedź Dukaja na czwartej stronie okładki. Wypada się tylko zgodzić ze znakomitym pisarzem i wnikliwym krytykiem: przy wszystkich swoich zaletach, znakomicie poprowadzonej intrydze, świetnych opisach walk, czule chwytających za serce wątkach miłosnych i rodzinnych, przy takim poprowadzeniu postaci, że czytelnik łaknie zemsty na łotrach prawie jak główni bohaterowie, a przepełnia go duma z objawów straceńczego honoru i słowności, to jednak najważniejszy jest pomysł na świat i jego wykonanie. Ma rację też autor Lodu, że odwołania archetypiczne, tak ważne w fantasy, też zostały wykonane z klasą. Zwłaszcza że pamiętamy o wadze archetypu Matki, Mędrca, Animy i in., ale nęci nas Cień i kontakt z nim miewa największą wagę – też dlatego, że niesie największe zagrożenie. Z tego punktu widzenia światostwórstwo Piskorskiego oparte wprost na dookreślonej fantastycznie dziedzinie odwrotności krain i fizyk światła, na Cieniu, porusza najistotniejsze nuty. I nie dziwi rozwiązanie jakże Jungowskie, wcześniej zastosowane m.in. w Czarnoksiężniku z Archipelagu Le Guin: Cień bohatera jest tak bardzo nim samym, że może go skutecznie zastąpić.

 

Gambit Wielopolskiego w zestawieniu z poprzednimi dziełami pokazuje, jak bogata w odmiany jest polska fantastyka. Gdy Holocaust F kusi się na wizję historiozoficzną, teozoficzną i autoewolucyjną, Cienioryt bawi wystylizowanym światostwórstwem, powieść Adama Przechrzty to alternatywna historia świata, a szczególnie Polski. To dziesiąty już tom serii Zwrotnice czasu Narodowego Centrum Kultury i bez wątpienia jeden z najlepszych. To rozważanie dotyczące jednej z najważniejszych kwestii w naszych dziejach, powracającej corocznie na różnych łamach, zwłaszcza przy okazji rocznicy Powstania Warszawskiego: czy zrywy niepodległościowe były słuszną drogą, czy inne działania mogły się okazać korzystniejsze dla Polaków. Jeśli dziś większość naszych rodaków czuje się nieźle w Unii Europejskiej, to czy moglibyśmy się odnaleźć w rosyjskim imperium, gdyby przeszło ono ewolucję i zagwarantowało nam odpowiednio dużą autonomię i szansę na rozwój? Gdyby nas i Rosjan nie dzieliło morze rozlanej krwi? Zagadnienie to jest na tyle ciekawe, że warte literackiego rozważenia i przy odpowiednim ujęciu dało interesującą powieść, ponieważ spekulacje dotyczące ducha dziejów i charakteru narodowościowego nie dominują nad wartką akcją. Intryga została tak poprowadzona, że możemy sobie na jej końcu zadawać to samo pytanie, co najwyżsi urzędnicy carscy: czy aby wszyscy nie zostali wyprowadzeni w pole przez spisek Czachowskiego. Spisek genialny, bo nikt, łącznie z nami, nie zna jego członków, może się co najwyżej domyślać uczestnictwa w nim osoby nowego cara Rosji i jego matki. Zręcznie poprowadzona intryga zostawia jednak pewne wątpliwości: skoro antagonizmy między najliczniejszymi grupami narodowościowymi są w ukazanej bliskiej przyszłości tak silne – a muszą takie być, ponieważ bez groźby wojny domowej nie mogło dojść do objęcia tronu carskiego przez Czachowskiego – to jak to się stało, że dopuszczono do tego, aby aż dwadzieścia procent wojska imperium składało się z Polaków? I jeśli tak łatwo dochodzi do pogromów, to czemu wcześniej ich nie było? To ostatnie wydaje się szczególnie nieprawdopodobne, gdy w obliczu wypadków na wschodniej Ukrainie widzimy, jak łatwo w Rosji wykorzystuje się animozje narodowościowe, a z historii potrafimy podać bardzo wiele takich przypadków. 

Niemniej jednak mimo zarzutów Gambit… to świetne ćwiczenie z alternatywnej historii i bardzo ciekawa intryga o rozwiązaniu nie tylko zaskakującym i ciekawym, ale i w przewrotny sposób głaszczącym polskie serce. W kraju, w którym wielki romantyczny dramat narodowy za największe możliwe przekleństwo wobec Boga uznaje nazwanie go carem, na tron Romanowów wstępuje nasz rodak. To jakby Wallenrod Mickiewicza nie ginął, ale panował dalej mimo bezradnej wściekłości Krzyżaków – i to nie tylko nad ich państwem, ale i nad Litwą, ku pożytkowi tej ostatniej.

Jerzy Zygmunt Szeja

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *