Romuald Pawlak „Podarować niebo”

[Laudacja autorstwa dr. Doroty Guttfeld, publikacja 22 września 2021]

Złote Wyróżnienie

 

Podarować niebo

Książki fantastyczne? Lubię, owszem, ale tylko złe. „Podarować niebo” z pewnością nie przypadłoby Pirxowi do gustu. To książka dobra w sensie pirxowskim, bo opowiada o nudzie Kosmosu, o stracie, frustracji, braku sensu i przede wszystkim o braku kontaktu – ale nie dlatego, że Obcy nie istnieje, że jest chmurą, rojem albo oceanem, albo nawet dlatego, że okazuje się wróblem Galaktyki (przeciwnie, to ponoć „pierwsza napotkana obca cywilizacja, po której nie zostały tylko wypalone skorupy”). Dlatego, że dla załogi statku kompanii Krastów jest nudny.

Romuald Pawlak okrasza fabułę nawiązaniami do klasyki, w tym mylnymi tropami, ale w jednym nie zwodzi czytelnika: Obcy i w samym rozwoju akcji, i w jej interpretacji powieści odgrywają rolę marginalną. Główny bohater podsuwa czasem trop interpretacyjny („Indianie, pomyślał”), ale głównie po to, by skierować uwagę na ludzi jako odkrywców, misjonarzy, konkwistadorów lub osadników. Bohaterowie przekazują sobie narrację, mamy tu przegląd różnych postaw i głosów, ale w zróżnicowane figury stylistyczne ubierane są niezmiennie przede wszystkim opisy ludzi, ich uczuć, ich sprzętu („znalazł się ponad Skorpionem jak drobna muszka, która – nasycona – odlatuje od wielkiego cielska padłego monstrualnego zwierzęcia”). W przypadku samych Obcych ten repertuar jest znacznie węższy: Argunowie to abstrakcyjny projekt albo anonimowa masa („Niektórzy padną, innych zadepczą”). Spójrzmy więc raczej na rozwój wydarzeń z perspektywy ludzkich bohaterów, rozbitków ze statku Skorpion: planeta Argunów to dla nich okazja do reprodukcji samych siebie, pseudonaukowej ni to zabawy, ni to chałtury, w ostateczności gestów prometejskich.

Streszczenie pierwsze: eksploracja Kosmosu to brzemię białego człowieka na wysuniętej placówce.

Tego miejsca nie warto nawet kolonizować, ale można prowadzić na nim eksperymenty, dostać na własność kawał kontynentu i robić to, co się chce. Bo się może. Miejscowi nigdy nie ruszą do przodu, będą miętosić błocko, łazić i żreć trawę, można albo „wybić to całe bydło”, albo bawić się w jego pastucha. Mocodawcy są daleko, więc kto wojskowy, może przetrzepać kilka wiosek, kto astronom, może sobie przerabiać tubylców na astronomów i czuć się szlachetniej. Czy się niszczy, czy buduje, w opowieść o misji cywilizacyjnej – mało, o ochronie tubylców – da się wpleść wszystko: „Tulla, piszesz uzasadnienie akcji, Ugo weryfikuje, ja zatwierdzam (…) a panna Albrecht oprotestowuje”. Co ich nie pozabija, to ich wzmocni, a trzeba ich przecież przystosować do konkurencji na kapitalistycznym rynku międzyplanetarnym, kiedy się ich w końcu odkryje. Tworzą go ludzie, więc, jak widać, istotnie jest się czego bać.

Streszczenie drugie: eksploracja Kosmosu to absurd i udręka niekończących się godzin nadliczbowych.

Atmosfera jest toksyczna – ale w gruncie rzeczy pracownikom korporacji jest już wszystko jedno. Przestali ukrywać obojętność, zresztą przeważnie się nie cierpią. Czasem można z kimś się przespać, zrobić razem wypad na delegację, ale nawet w tych parach nie ma wspólnych projektów. Po co? Między wierszami widać, że nie wierzą już w Plan. W Powerpoincie może i wyglądał na szlachetną Misję, ale nigdy się nie kleił, a teraz przestaje się toczyć nawet siłą bezwładu, zamienia się w rytualną mantrę. Praca nie jest więc prawdziwa, każdy dłubie swoje, bawi się sam. Dowódcy de facto abdykowali, zresztą większość to odrażające typy. Jedna szychta nie rozmawia już z drugą, przekazuje tylko raporty i problemy kolejnej zmianie. Czym prędzej znika. Kto jeszcze marzy, że można stąd uciec, jest pomylony i tylko psuje morale.

Streszczenie trzecie: eksploracja Kosmosu to sen o rządzie dusz.

Pod wrażeniem męczeńskiej śmierci znajomego współwyznawcy i porzucenia przez kobietę bohater wreszcie dostrzega cel w życiu. Obezwładnia załogę i kieruje statek latający wprost na szklany symbol pogardzanej cywilizacji. Dla jej dobra, rzecz jasna: zamierza jej wskazać drogę do nieba, którą sam poznał. Nim popełni samobójstwo, wie, że wygrał, fantazja o sprawczości się spełni: olśnił przywódcę swoją potęgą, cała cywilizacja wkrótce nawróci się i wystawi mu pomnik.

Nie tylko sami Obcy są tu pretekstowi, dylemat progresorów (czy? jak? do jakiego stopnia ingerować w rozwój Argunów?) również okazuje się pozorny. Wspólnym mianownikiem zasugerowanych perspektyw – hegemonii, projektu, zbawienia – jest pogarda. Planeta i jej mieszkańcy nie spełniają oczekiwań bohaterów. Nie taki zestaw zamawiali. Jest to większe fiasko niż to opisane w powieści „Fiasko” Stanisława Lema: nawet kiedy frustracja doprowadzi do ostatecznego pokazu mocy, bohater nie zdoła ostatkiem sił „zobaczyć Kwintan”. To go niewiele obchodzi. Pomimo sztafażu typowego dla lat sześćdziesiątych i licznych nawiązań do klasyki postacie Pawlaka są zupełnie inne niż u Strugackich czy nawet najbardziej mizantropicznego Lema. Brak im wrażliwości, ciekawości, idealizm nielicznych jednostek dawno przegrał. Nie z milczeniem przestrzeni Kosmosu. Straciliśmy Kosmos, bo już nie jesteśmy w stanie go dostrzec, choćby miał nam podarować całą nową planetę. Pozostaje zabijać czas i Argunów – bo przecież nudno być bogiem.

Warto wejść w ten dialog z klasyką, nawet, żeby się zirytować i odczuć, jak dalece „coś jest ze światem nie tak”. Niekoniecznie ze światem Argunów, który jakoby utknął w miejscu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *