Triumf Krakowa

[Laudacja nagrodzonych dzieł Wita Szostaka, Jacka Dukaja i Marka Huberatha, przedstawiona przez dr. Jerzego Szeję dn. 18.10.2011 w Domu Literatury w Warszawie i dn. 12.11.2011 podczas konwentu „Falkon” w Lublinie]

 

W 2010 r. wśród nagrodzonych utworów dało się dostrzec nie tak znów częste w fantastyce zainteresowanie przestrzenią miejską. W tym zaś roku konkurs wygrał Wit Szostak powieścią „Chochoły”1, która zajmuje się miastem o wiele szerzej niż laureaci ubiegłoroczni. Pierwszoosobowym narratorem jest utalentowany przewodnik po Krakowie, przedstawiciel tytułowej rodziny krakowskiej spokrewnionej ze znanymi z wcześniejszych utworów Szostaka Wichrami i Berdami. Jest to jednocześnie opowieść o Krakowie, o krakowskiej kamienicy, o krakowskiej rodzinie i o krakowskim przewodniku. I trudno stwierdzić, który z tych bohaterów jest ważniejszy i który bardziej niezwykły. Z powodu bliskości bohatera prowadzącego zapewne to jego najlepiej rozumiemy, może najmniej odczuwamy jego dziwność. Kraków, po którym raz można pływać gondolami jak po Wenecji, raz zaznać orientalnych przysmaków i odczuć gorący oddech pobliskich pustyń, a kiedy indziej snuć plany odbudowy średniowiecznych obwarowań bądź z podziwem obserwować potężne, cyklopowe mury zamykające miasto jak antyczne polis; Kraków, w którym wieje halny i prawie pod zabudowania podchodzą lawiny z otaczających go Tatr, a w innym momencie jest śródziemnomorskim miastem z portem, w którym rybacy wyładowują swój połów, tenże Kraków jednak nie jest bardziej niesamowity niż tytułowa rodzina Chochołów czy kamienica, którą stworzyli. Narracja krakowskiego przewodnika płynnie przechodzi od opisu zabytków do fantastycznych opowieści będących wariacjami naszych narodowych baśni i mitów oraz motywów charakterystycznych dla twórczości Szostaka i całej galerii innych twórców, z których wymienić przydałoby się choćby Stanisława Wyspiańskiego, i to niekoniecznie z jego „Weselem”, do którego odwołań jest sporo, począwszy od samego tytułu, ale przede wszystkim z „Akropolis”. Narrator-przewodnik, opowiadacz świata czyli Krakowa, potrafi odczuwać cudze sny i wędrować po nich, a jego nocne obyczaje bardziej pasują do literatury grozy niż do „Buddenbrooków”. Poszukiwania brata Bartka i dociekania na temat przyczyn wypadku ojca przypominają niektóre pomysły literatury sensacyjnej, ale i Kafkę czy niepokojące, często oniryczne zapętlenia realizmu magicznego. Tropy zresztą prowadzą w wielu kierunkach, jak choćby do Schulza – w fantastycznym ujęciu żyjącej przestrzeni miejskiej, ale i przez bardziej bezpośrednie odwołania: na parterze kamienicy Chochołów mieści się sklep cynamonowy i choć inny ma charakter, niż u pisarza z Drohobycza, przecież to nie jedyne takie nawiązanie w omawianej powieści. Nawiązań w tej grubej książce tyle, tyle jest palimpsestów, że krytyk, dla oszczędności miejsca, wykpiłby się słowem „postmodernizm”, zwłaszcza że Kraków, że modernizm, że post…

Nagrodzona powieść Szostaka w pięknym stylu godzi kwestie zwykle odległe – fantastykę z opisem mieszczańskiej codzienności, oberki z ruchami rewolucyjnymi, opowieść o upadku rodziny i starego miasta z historią o dojrzewaniu i poszukiwaniu swego miejsca w życiu.

„Linia oporu”2 Jacka Dukaja, powieść nagrodzona Złotym Wyróżnieniem, ma zupełnie inny charakter i zdradza ambicje, których często oczekujemy po dobrej science fiction. Tu, po raz kolejny zresztą, Dukaj udowadnia, że pasjonują go sprawy podobne do tych, które żywo zajmowały Stanisława Lema: przemiany ludzkości i jej przyszłość. To samo zresztą jest tematem „Vatrana Auraio”3 Marka Huberatha, tylko punkt wyjścia jest znacząco inny. Wizja Huberatha bierze pod uwagę zmiany biologicznych uwarunkowań życia ludzi i pokazuje możliwości autoewolucji naszego gatunku, natomiast Dukaj wyciąga konsekwencje ze zmian, które zachodzą już dziś, bez wędrówek do gwiazd czy podstawowych przemian środowiska naturalnego. Dukaj wnikliwie spogląda na rewolucję w społecznym komunikowaniu się, na drogi rozwoju telewizji, gier i internetu. Pokazuje naszą przyszłość, w mojej ocenie bardzo prawdopodobną, choć oczywiście jak każda, nawet najlepsza futurologia, wizja ta nie może przewidywać zmian o naturze podstawowej, które dopiero zajdą i być może unieważnią wszystko. Niemniej jednak należy pamiętać, ile prognoz fantastycznych, choćby Lema, powoli się realizuje w naszej cywilizacji. Dukaj stawia sobie nie lada jakie wyzwanie, ale przecież już nas, czytelników, do takich celów przyzwyczaił. Dukaj pokazuje, kim będzie człowiek jutro. Oczywiście w tym celu musi też pokazać, kim jest człowiek dziś. Zostaje więc w „Linii oporu” sformułowana definicja człowieka, definicja jakże miła niżej podpisanemu ludologowi: Człowiek jest grą. Dukaj zwraca uwagę, że rewolucja medialna i informatyczna jest w istocie autoewolucją. O wiele ważniejszą sprawą od biologii jest kwestia sensu: człowiek jest kulturą, bo kultura jest przestrzenią sensów, jakie nadaje on sobie i światu. Sens określa sposób, cel i sam kształt bytu – zwłaszcza wtedy, gdy narzędzia technologiczne wyzwalają nas z biologicznych uwarunkowań. Człowiek zatem jest taką grą, która trwa i w trakcie której na bieżąco określane są zasady i cele, w tym sam podmiot może owe zasady i cele modyfikować. Czerpiąc metaforę i język z gier internetowych, Dukaj jednak szczególnie często przywołuje teatr, choć głównie po to, by podkreślić zanik dystynkcji: ten teatr jest życiem, a życie teatrem nie dlatego, że gracze odczuwają przekleństwo określonej z góry roli, jak Makbet w swym słynnym monologu. Raczej po gombrowiczowsku: każdy ma gębę, bo człowiek bez gęby nie jest możliwy, chyba że jest szalonym, półnagim Aleksandrem Selrikiem – ciekawym, bo antytetycznym pierwowzorem Robinsona Crusoe’a. W swej analizie opisującej zanik opozycji maski i twarzy autor „Linii oporu”, zauważmy, zbliża się do omawianego wcześniej twórcy Chochołów i innych bohaterów-krakowian, z ich maskami i różnymi rolami. Nie jest to zresztą jedyna cecha łącząca obu pisarzy i filozofów. Dukaj pokazuje, że pytanie dziś o „prawdziwość”, „realność” ma jeszcze mniejszy sens, niż w czasach pisania „Ferdydurke”, a to z powodu postępu technologicznego umożliwiającego prawie dowolną autokreację (zarówno w obrębie masek/ról, jak i biologii). Portretowany przez Dukaja człowiek XXI wieku zarządza swoją pamięcią, swoją seksualnością, swoim starzeniem się i oczywiście swoją rzeczywistością (czy też „rzeczywistością”, jak woleliby pisać tradycjonaliści, ale autor skutecznie pokazuje i na planie fabularnym, i w rozdziałach poświęconych odwołaniom do np. filozofii – zwłaszcza do jakże przydatnego Wittgensteina – nieskuteczność czy też praktyczny zanik tej opozycji4). Jak w fantomatyce Lema czy matrixie Wachowskich pytanie o „prawdziwość” traci sens. Człowiek jest swoją pamięcią, pamięcią swoich przeżyć. A gdy panuje nad tym, co chce przeżywać i nad tym, co pamięta, jest swoją własną autokreacją. I pytanie o zakres tej wolności jest jednym z najważniejszych pytań Dukaja – pytanie to okazuje się też najważniejsze dla intrygi powieści. Bohater jest kreatorem trendów kulturowych, należy więc do stosunkowo nielicznego grona ludzi mających prawdziwy wpływ na rzeczywistość. Jednocześnie rozumie, że tak naprawdę nie da się odróżnić, czy to on wpływa na kulturę, by ludzie tak a nie inaczej określali sens rzeczywistości, czy też jego powodzenie rynkowe bierze się stąd, że jest produktem owej kultury, więc tworzy to, co musi tworzyć. To pytanie zresztą uniwersalne, które można zadać każdemu artyście – choć uprawiana przez Pawła gałąź sztuki jest nowa, możliwa dopiero współcześnie, więc do traktowania jej jako działalności artystycznej trzeba się będzie dopiero przyzwyczaić. Jak i do nowego języka opisującego nową rzeczywistość. Tu warto nadmienić, że warstwa językowa powieści Dukaja jest jak zawsze u tego autora perfekcyjnie dostosowana do tematu i opisywanego świata. Znów mamy do czynienia ze znakomitą stylizacją, tym razem na język bliskiej przyszłości, świetnie zakorzeniony w procesach współczesnych – choć zapewne trudny dla czytelników rzadko używających internetu oraz gier sieciowych. Niemniej jednak niewiele wynika z tego, że niektórzy mogą nie pokonać bariery językowej – przecież tym bardziej nie zajmie ich problematyka tej powieści, której doniosłość zrozumieć, a choćby tylko odczuć mogą osoby uczestniczące w usieciowionej kulturze multimedialnej, a zwłaszcza ten podtyp miłośników science fictionfantasy, który stoi po stronie szlai (gier społecznych przeżywanej roli, w świecie „Linii oporu” to rodzaj teatralnych gier fabularnych, czyli z angielska LARP-ów5, w pełnym VR; dziś najbliżej nich stoją MMORPG-i6 z pełną wizualizacją świata i awatarów oraz rozgrywką w czasie rzeczywistym, np. World od Warcraft). 

Tytułowa „Linia oporu” to stale od nowa ustalana w trakcie gry w człowieka granica ludzkości – stale obecna, stale podlegająca dekonstrukcji, rekombinacji i społecznej negocjacji. Zmienna, jak zmienny jest człowiek.

W porównaniu z powieścią Dukaja „Vatran Auraio” Marka Huberatha jest dziełem bardziej kameralnym, akcja jest rozgrywana pomiędzy kilkudziesięcioma osobami, bez ujęć obejmujących całość naszego gatunku. Ale i z tej wizji wyłania się pewien kształt całej przyszłości. Wiele w niej elementów charakterystycznych dla dzieł postapokaliptycznych, a choć nic nie wiemy o żadnej wielkiej katastrofie, słabość technologiczna ukazywanej społeczności każe się jej domyślać. Zapewne niesłychanej wiedzy wymagało przemodelowanie biologii człowieka, aby mógł przetrwać w opisywanych niszach ekologicznych czy też korzystać z symbiozy z gatunkiem żywych statków kosmicznych, ale już sama walka o przetrwanie podopiecznych Ajfrida zdaje się być w dłuższej perspektywie skazana na niepowodzenie. Sportretowani bohaterowie nie są szczęśliwi w warunkach, w których żyją. Huberath zwraca szczególną uwagę na ich kłopoty psychiczne. Prawdopodobnie uwarunkowane są nie tyle samym ciśnieniem warunków naturalnych, co zmianami biologicznymi – brak homeostazy psychicznej to zapewne skutek głębokich zmian i w budowie, i w sposobie funkcjonowania. Niebagatelną rolę mają też procesy umożliwiające symbiozę z różnymi organizmami zasiedlanych planet. 

Niewesoła opowieść o mikrospołeczności przegrywającej walkę o przetrwanie jest poprowadzona tonem spokojnym, wyciszonym. Jakby świadomość upadku wywoływała nostalgię rodem z dekadenckiego końca wieku – fine-de-siecle – i innych nastrojów jakże krakowskich. Mimo tego powieść Huberatha niepokoi nie tylko tematem upadku, smutnego bytu zagrożonego zimnem, porokami, medvadami i schizofrenią. Mała społeczność jest też niewolna od autorytarnych rządów siły, wykorzystywania seksualnego, pijaństwa i mordu. Miłość i seks grożą śmiercią – kobiety nie potrafią już rodzić w sposób naturalny, a następne pokolenia przychodzą na świat w wyniku śmierci swych rodziców w basenie vylieta. Kto zaś odmówi udziału we wspólnej śmierci pokolenia, niedługo później też umrze, ale samotnie i zwykle w męczarniach. Inny los jest przeznaczony tylko strażnikom pamięci, którzy przepisują wiedzę społeczności dla następnego pokolenia. Ale i ich cena życia jest wysoka – to samotność i konieczność symbiozy z piórami, miejscowymi organizmami wszczepianymi w ciało auraio. Obok tych ludzkich dramatów pojawia się wątek innych mieszkańców ekosystemu – być może inteligentnych.

Mimo biologicznej odmienności bohaterowie Huberatha zdają się bliscy nam w sposobie odczuwania świata, w codziennych troskach, w miłości i innych uczuciach, w pasjach i potrzebach. A nawet i w chorobach, i w umieraniu. Ich niewielki świat jest pięknie opisywany: Matczyna Dolina – przestrzeń jakże licznych śmierci – jest przedstawiona plastycznie w wieńcu ograniczających ją pasm górskich, a egzotyka obcej fauny i flory koegzystuje ze swojską atmosferą górskiej wsi żyjącej z rolnictwa i wypasu bydła.

Trzech laureatów, trzech pisarzy różnie związanych z Krakowem, trzy znakomite powieści. Jedna o dalekiej przyszłości daleko od Krakowa, druga o jutrze, które staje się dziś nie tylko w Krakowie, trzecia, najwyżej uhonorowana, o Krakowie, jak jest i jaki może być dla każdego z nas, o Krakowach możliwych i o Krakowach różnych, jak różni są ludzie – nawet ci sami, ale inni, gdy wstaje świt nad grodem Kraka, inni w czas południowej trąbki z wieży Mariackiej, inni, gdy zasypiają w odwiecznym towarzystwie królów.

I dlatego głoszę chwałę Krakowa – w Warszawie, w Lublinie, w całej Polsce7.

 

Dr Jerzy Zygmunt Szeja

24.11.2011

——————————————————————————————————————-

1 Lampa i Iskra Boża, Warszawa 2010.

2 W tomie Król bólu, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2010.

3 Wydawnictwo Literackie, Kraków 2010.

4 Nawet tradycjonaliści uznają już nieskuteczność ujęcia dualistycznego, zamiast którego wchodzi triada RL (real) – AR (augmented reality) – VR (virtual reality). Autor niniejszego tekstu w swoich pracach ludologicznych stawia tezę o braku dostatecznych przesłanek do rozróżniania typów rzeczywistości.

5 Live Action Role Playing – gra fabularna, w której rolę odtwarza się całą postacią – najlepiej przebraną – w stosunkowo dużej przestrzeni, a opisy są zredukowane – narrator przedstawia tylko elementy wybrane, trudne do zrealizowania.

6 Massively Multiplayer Online Role Playing Game.

7 Pierwsza wersja laudacji została wygłoszona wraz z wynikami Konkursu 18 października 2011 r. w warszawskiej siedzibie Stowarzyszenia Pisarzy Polskich; druga – po uroczystości wręczenia nagród 12 listopada 2011 r. w Lublinie, na konwencie „Falkon”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *