Ziemowit Szczerek „Cham z kulą w głowie”

[Laudacja, autor dr Jerzy Zygmunt Szeja, publikacja 22 września 2021]

Srebrne Wyróżnienie

 

Gorzka zabawa

Powieść laureata Srebrnego Wyróżnienia nazwałem gorzką zabawą, co zdaje się oksymoronem, zatem bronię się już w pierwszym zdaniu przypomnieniem, że zabawa, jak każda gra, w tym literacka, może być dobra lub zła, a synestezyjna metafora smaku prowadzi innym tropem. I chyba lepiej, jeśli zabawa tego typu jest właśnie gorzka niż np. słodka. A właśnie gorzkość jest tym, co powinno się kojarzyć z nagrodzonym utworem Szczerka, bo choć oczywiste od pierwszych stron zaangażowanie autora jest wyraziście lewicowe, to diagnozy i sensy są właśnie gorzkie nie tylko dla wyznających prawicową koncepcję, nie tylko dla tych ze środka, ale też dla lewej strony sceny politycznej. Oczywiście więcej uśmiechów dostarcza rozpoznawanie powiązań elementów świata przedstawionego z dzisiejszymi i przeszłymi ruchami prawicowymi, zwłaszcza z ruchem o wyrazistej proweniencji romantycznej i nacjonalistycznej, ale podszytej tą wersją krwi i ziemi, która dziś wybija np. w poezji okołosmoleńskiej czy u Jarosława Marka Rymkiewicza. Tam ostrze ironii i satyry Szczerka jest ostrzejsze, a diagnoza miażdżąca. Natomiast i kpiny z nurtów lewicowych są częste, tyle że w świecie przedstawionym opcje te wydają się słabsze i w odwrocie, choć może to właśnie rachityczność tej strony złożonej z poprzebieranych w różne fatałaszki zbieraniny alternatywnych punkowców, postanarchistów, pogrobowców PPS-u i BUND-u jest ostrzeżeniem i podstawową diagnozą Szczerka.

Chwalę powieść Szczerka. Co prawda nie wypada mi inaczej w laudacji, niemniej jednak mam do takiej postawy ważne powody. Zabawa jest gorzka, ale dobra, bo to szaleństwo literackie, które zaproponował autor, szczerze mi się podoba. Ewidentna groteskowa nadmiarowość świetnie bawi mimo zawartości pełnej modnych motywów doprawionych czarnym humorem i klimatem pośrednim między lupanarem a psychiatrykiem. Koktajl jest nieco groźny, choć raczej z dominacją rozrywki niż poważnych tematów, najczęściej tylko zaznaczonych, bez pretensji do poważniejszej analizy, co już nieźle zapowiada tytuł, z modnym od pewnego czasu chamem, ale i z kulą w głowie. A ten cham, Franciszek Kary, mimo kuli żyje i ma się nawet nieźle, choć nazwać go szalonym to nic nie nazwać, a może i nic nie powiedzieć. Dość rzec, że ten świadomy swojej chandlerowatości detektyw i były żołnierz polskiego specnazu od początku fabuły i prawie do jej końca rozmawia z nieistniejącą siostrą swojej szefowej i byłej kochanki. Ba, widzi ją w swojej trumnie stojącej pośrodku salonu, gdy ta w niej śpi. A czasami jego ukochana przenosi się też do sypialni bohatera. Cóż, bez wątpienia szaleństwo, a kondycji Karego na pewno nie wspomagają ogromne ilości alkoholu, różnie aplikowane narkotyki i ciągle zażywane tabletki „od bólu głowy”, w której tkwi tytułowa kula, z wierzchu przysłonięta metalową płytką. Jak źle jest z mózgiem bohatera, można się przekonać np. w trakcie jego rozważań, w których dziwi się, że jego ukochana tak skutecznie morduje polskich faszystów, jakby odebrała specjalistyczne szkolenie takie jak sam Kary oraz miała jego praktykę w nagłym pozbawianiu życia. A przy okazji można pochwalić autora, że choć czytelnik szybko się domyśla, kto w tym przypadku jest mordercą, to właściwie do ostatnich stron nie ma w tym pewności.

Równorzędnym bohaterem powieści jest miasto, w którym dzieje się większość akcji. Ta alterantywna Warszawa jest nie mniej szalona od Karego, choć nie ma w niej Pałacu Kultury i Nauki (Niemcy przegrały Drugą Wojnę Światową, a wojska radzieckie nigdy tutaj nie weszły). Za to połowa centrum naszej stolicy została zbudowana według projektów Stanisława Szukalskiego, które połączyły jego niekonwencjnalną myśl artystyczną z prawdziwie imperialną gigantomanią. Skutki, wierzę Szczerkowi, przerastają wyobrażenie. Szaleństwo architektoniczne łączy się z niezłym zamieszaniem ludnościowym. Miasto nie zostało zniszczone w czasie wojny, a mimo że wielu Żydów wyjechało do Palestyny zgodnie z ideałami syjonistycznymi, a inni z powodu polskiego antysemityzmu, to i tak stanowią całkiem dużą część mieszkańców Warszawy, choć procentowo nie tak istotną jak przed wojną, a to z powodu napływu chłopów (jak Kary) z polskich wsi, zwłaszcza mazowieckich. Do tego należy dodać, że mamy pełen przekrój społeczny – od potomków arystokracji i szlachty, przez polską i żydowską plutokrację, takież mieszczaństwo oraz różnej maści proletariat (jednakże z chłopską przewagą), lumpenproletariat i gangsterów, po szukających ciekawych oraz modnych miejsc do mieszkania snobów i prawdziwych artystów. Świat stolicy u Szczerka pełen jest mocnych kolorów i ostrych kontrastów. A jakby tego było mało, są w Warszawie i czarni obywatele, bo Polska ma swoją egzotyczną kolonię, którą zresztą musiała spacyfikować, ponieważ wybuchło w niej powstanie – jak się okazuje, bynajmniej nie zakończone wyeliminowaniem jej przywództwa, co głosi oficjalna propaganda. Do tego Warszawa przeżyła już wiele zamachów i ciągle grozi jej ukraiński terroryzm, a cała Polska jest narażona na sankcje byłych aliantów związane właśnie z brutalną, wojskową akcją tłumienia ukraińskich dążeń niepodległościowych.

Głębsze wniknięcie w wątki powieści Szczerka rozsadziłoby ramy tej narracji oraz zmusiłoby do nadmiarowego, moim zdaniem, zdradzenia fabuły, zatem na koniec chciałbym wskazać na elementy, które w ogóle pozwoliły „Chamowi…” kandydować do Nagrody Literackiej im. Jerzego Żuławskiego. Pierwszy jest oczywisty: to powieść o rzeczywistości alternatywnej, utrzymana w charakterze dystopijnym. Druga cecha jest mniej oczywista, o wiele bardziej na gruncie naszej literatury egzotyczna: autor w ciekawy sposób przeszczepił nieco zmienione elementy voodoo, choć i one są nieco podważone w swoim realnym istnieniu, ponieważ mogły być w istocie efektami kontaminacji siły obrzędu, wierzeń, sugestii i hipnozy oraz egzotycznych narkotyków. Notabene właśnie narkotyki od pewnego czasu są stałym elementem światów przedstawionych w twórczości Szczerka, od jakże polskich odmian na bazie etanolu, po mieszanki karaibskie wywołujące odmienne stany świadomości. Niemniej jednak i takie wątki są znane fantastyce, aby wspomnieć choćby „Ubik” Dicka (i inne utwory tego niestroniącego od narkotyków pisarza) czy melanż z jakże popularnej „Diuny” Herberta. Pewnie podobałoby się to Witkacemu, choć większy wpływ na polską fantastykę miał jakże trzeźwy Lem, ale i jego groteski mogą jakoś patronować nagrodzonej powieści Szczerka, zwłaszcza te o charakterze politycznym, jak obraz Kurdlandii z „Wizji lokalnej”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *