Jakub Małecki „Dygot”

[Laudacja wygłoszona przez dr. hab. Macieja Wróblewskiego podczas uroczystości przyznania Nagrody Literackiej im. Jerzego Żuławskiego w Toruniu dn. 17 września 2016 roku]

Złote Wyróżnienie

Powieść Jakuba Małeckiego zwraca uwagę tytułem. Dygot może być równie dobrze stanem ciała, jak i duszy. Autor świadom tego faktu wprowadza nas w rzeczywistość swojską, naszą. Polska prowincja (choć nie tylko ona pojawia się w powieści, bo z bohaterami jesteśmy w Kole i Poznaniu), którą można na podstawie pozyskanych z powieściowego świata informacji uszczegółowić i narysować w formie mapy, umyka racjonalnym kategoriom. To znaczy Jakub Małecki odkrywa przed czytelnikiem prowincję tylko z pozoru dobrze znaną z poezji wcześniejszej, sygnowanej nazwiskami romantyków, oraz z prozy XX-wiecznej pisarzy z nurtu wiejskiego, jak Tadeusz Nowak, Julian Kawalec, Edward Redliński, Wiesław Myśliwski. Idzie w swym poszukiwaniu rodzimej „wiejskości” o krok dalej niż Olga Tokarczuk.

Prowincja Jakuba Małeckiego ujęta w planie historycznym – od czasów wojny po współczesność – znaczona konkretnymi wypadkami politycznymi i przemianami cywilizacyjnymi ukazuje się nam jako rzeczywistość nadpisana nad tym, co z własnego doświadczenia o niej wiemy, co przekazała nam tradycja, co obserwujemy także i dziś. Na prowincji może zdarzyć się także i to, co umyka rozumowi. Autor potrafił subtelnymi ruchami rozchwiać bliski i znany nam świat po to, byśmy mogli odczuć jego dziwność.

Nawiedzenia, sprawdzające się wróżby, okaleczeni, szaleńcy, różne formy kusego – odmieńcy nie przeczą rozumowi, nie wywołują uśmiechu. Jakub Małecki stworzył prowincję, której rzecz jasna nie ma – tak jak nie ma i nigdy nie było Drohobycza opisanego w prozie Brunona Schulza. Siłą prowincji zaprezentowanej w Dygocie Jakuba Małeckiego jest właśnie artystycznie wysublimowana potencjalność. Taka prowincja mogłaby, ale niekoniecznie była lub jest. Wierzymy Jakubowi Małeckiemu, że to, co opisał, wydarzyło się, że dzieje rodzin Łabendowiczów i Geldów splatają się w taki sposób, że tragedia musi przeradzać się w kolejną tragedię.

Czytając powieść Dygot, mamy wrażenie, że zło, które czai się w człowieku, jest przekazywane z pokolenie na pokolenie w postaci czystej. Jeśli miałbym czynić jakiś zarzut autorowi, to wskazałbym funkcję ostatniej rozmowy między Krzaklewskim a synem Wiktora Łabendowicza, Sebastianem. Jest ona autorską repryzą, rodzajem treściowego powtórzenia ciągu zdarzeń w celu dopełnienia go informacjami wyjaśniającymi splot tragicznych wypadków.

Mimo to Jakub Małecki dał polskim czytelnikom powieść, która bardzo dobrze realizuje wzorzec fantastyczności spod znaku Rogera Cailloisa. Uwodzi zatem nie efektami specjalnymi i dziwnościami typowi dla światów fantasy, ale właśnie subtelną grą między tym, co znane i swojskie, a tym, co przerażająco obce i nie z tego świata.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *